Newcastle – Liverpool 1:5

To był podręcznikowy przykład zdemolowania zespolu gorszego o jedna klasę. Liverpool panował od pierwszej do ostatniej minuty, a Newcastle na własnym stadionie dało kibicom powody do drżenia o utrzymanie. Obrona „Srok” w tym meczu grała ka-ta-stro-fal-nie.

Przede wszystkim te słowa odnoszą się do Taylora i Colocciniego. Szczególnie drugi z nich od początku sezonu spisuje się bardzo słabo, a mimo to cały czas ma miejsce w podstawowym składzie. Wygląda na to, że po odejściu z zespołu Bramble’a, Argentyńczyk dostał zadanie zastąpienia go w roli dywersanta biało-czarnej defensywy. Zresztą grający na bokach Edgar i José Enrique nie byli wiele lepsi. Od dwucyfrowego wyniku uratował Newcastle pokutujący w tym klubie od lat Shay Given.

Pierwszy gol powinien paść już po 10 minutach – ale Gerrard, zamiast strzelać, próbował podawać piętą. Przez kolejne 20 co chwilę na bramkę Irlandczyka leciały kolejne strzały. Skapitulował dopiero po półgodzinie, gdy Benayoun pieknie wycofał z prawej na środek do Gerrarda, a kapitan gości strzelił po słupku. Powinni go pilnować Butt albo Guthrie – ale nie pilnowali. Po 6 minutach drugiego gola strzelil Hyypiä, którego przy rzucie rożnym nie pilnował nikt. Newcastle nie potrafiło przejść przez długi czas linii środkowej, ale na koniec połowy gola strzelił Edgar – po centrze z rogu. Powinien go pilnować Carragher – ale koszykarską zasłonę koledze zrobił Owen.

W drugiej połowie Liverpool konsekwentnie kontynuował walcowanie gospodarzy. Trzecią bramkę strzelił Babel po centrze Lucasa i kolejnym „popisie” obrony Newcastle. Czwartą – Gerrard, który po kolejnej asyście Brazylijczyka minął Colocciniego i przelobował Givena. Piątą – Xabi Alonso z karnego po faulu Edgara na Ngogu. Gościom strachu napędził tylko… Reina, który tego dnia był wyjątkowo zdekoncentrowany. Jego błędów nie potrafili wykorzystać gospodarze.

Podobne mecze: