Manchester City – Chelsea 0:1

Po tym, całkiem dobrym jak na finał, meczu najbardziej płakać powinni dyrektor sportowy i prezes PSG, którzy pół roku temu zwolnili Thomasa Tuchela i mimo to nie zdołali nawet wygrać mistrzostwa. Odrzucony przez nicht trener w tym czasie zwyciężył w LM, a wcześniej wyprowadził zespół na czwarte miejsce w Premier League. Jego sobotni przeciwnik, Pep Guardiola co prawda w wielkim stylu wygrał krajowe rozgrywki, ale na zakończenie sezonu potwierdził, że nadal nie radzi sobie z finałami.

Zanim jednak napiszę więcej o tym, co działo się na boisku, nie mogę nie napisać, że dla mnie będzie on symbolem hipokryzji i korupcji zarówno w nowoczesnym futbolu jak i polityce. I na pewno nie poprawi imienia UEFY wśród ludzi, którzy zastanawiają się nad tym, co widzą. Organizacja ta po raz kolejny odebrała finał Istambułowi i przeniosła go nie do Anglii, w której bazy mają obaj uczestnicy, ale do Portugalii. Jakiekolwiek uzasadnienia tej decyzji bezpieczeństwem epidemiologicznym nie ma sensu – bo przecież w Anglii od kilku tygodni kibice mogą wchodzić na stadiony, a w Portugalii jeszcze tydzień temu Braga wygrała w finale pucharu z Benfiką bez udziału kibiców.

Co więcej, UEFA i portugalskie władze zadbały o specjalne przywileje dla angielskich kibiców, wyłączając ich spod portugalskiego prawa. Tym samym wypięły się na portugalskich obywateli, którzy od dawna znoszą tzw. „lockdowny”, nie mogą po północy przebywać poza domem ani uczestniczyć w imprezach sportowych. Tymczasem kilkanaście tysięcy ludzi sprowadzonych przez UEFĘ do Porto będą siedzieć w knajpach do samego rana i zapewne zakłócą porzadek w mieście. Wiem coś na ten temat, widziałem ich w akcji właśnie w Porto w czerwcu 2019. W ten sposób UEFA aktywnie korumpuje krajowe i lokalne władze. Nie mówiąc już o tym, że w finale brały udział drużyny od lat obchodzące „Financial Fair Play”, piorąc przy okazji brudne pieniądze swoich właścicieli, i które w ogóle nie powinny brać udziału w tych rozgrywkach. To wszystko podlane śmierdzącym terroryzmem i obłąkanym marksizmem sosem „Black Lives Matter” (od roku UEFA zmusza piłkarzy, sędziów i trenerów do klękania przed meczem, co nijak ma się do Europy). Trudno o lepszy symbol upadku piłki nożnej na początku XXI wieku.

Co do samego meczu, to zespół Tuchela od początku był lepszy i przede wszystkim lepiej wiedział, co ma robić. Z tym problemy mieli gracze MC, w któych ustawieniu jak zwykle przed finałem namieszał Guardiola i posłał do gry jedenastkę bez defensywnego pomocnika i bez środkowego napastnika. Najczęściej na tej ostatniej pozycji pojawiał się De Bruyne, który nie był w stanie znaleźć sobie miejsca. Podobnie było w środku pola, gdzie trójka pomocników próbowała w równym stopniu wracać do obrony i biegać do ataków – ale słabo wychodziły jej oba zadania. Oczywiście gdyby trener i piłkarze Chelsea nie wywiązali się ze swoich zadań, MC wygrałby nawet z takim ustawieniem, ale jakoś tak się składa, że drużyny Guardioli podobne problemy mają we wszystkich finałach.

Londyński zespół był bardziej zdecydowany w atakach. Bardzo mobilna trójka z przodu swoimi zmianami pozycji stale rozrywała obronę przeciwników, w czym wydatnie pomagał im także Kanté, który odważnie wybiegał do przodu. Obaj boczni obrońcy angażowali się w ofensywę akurat tyle, ile było trzeba. Jorginho jak zwykle zostawał z tyłu i dawał linii pomocy potrzebną stabilność. To wszystko mogło się zdać na nic, gdyby nie bardzo dobra postawa środkowych obrońców, mimo wczesnej kontuzji Thiago Silvy. Rüdiger i Azpilicueta zaliczyli po jednej kluczowej interwencji, a także pewnie rozgrywali piłkę. Jeszcze jednym ważnym czynnikiem decydującym o postawie w meczu była zapewne psychika – MC już wygrał ligę, Chelsea w przekroju całego sezonu zawiodła i mogła odkupić swoje winy wygraną w tym meczu.

Zwycięski gol dla Chelsea padł w 42. minucie, po akcji która trwała może osiem sekund. Po szybkim wyjściu z własnej połowy Werner zbiegł na lewo, pociągnął za sobą jednego z obrońców, a w dziurę na środku podał Mount, gdzie Havertz ograł bramkarza i strzelił do pustej bramki. Przez cały mecz obrona MC była raczej niepewna, a Werner i Pulisic powinni byli strzelić przynajmniej jeszcze po bramce. Po przerwie Chelsea cofnęła się, mniej ludzi angażowała w pressing, a Guardiola, już bez kontuzjowanego de Bruyne’a, dopiero wtedy posłał na bosiko Fernandinho, Agüero i Jesusa. Jego zespół przeważał w posiadaniu piłki, ale wobec dyscypliny Chelsea rzadko dochodził z piłką na pole karne.

Podobne mecze: