Atalanta – Juventus 1:3

Trochę mi szkoda Atalanty, bo prowadziła grę przez cały mecz i spychała Juventus do obrony – czasami rozpaczliwej. Strzeliła jednak tylko jednego gola, marnując wiele świetnych sytuacji, w tym rzut karny. Juventusowi mecz wygrał Higuaín, który w odpowiednich dwóch momentach wykorzystał niezupełnie klarowne sytuacje. I tym własnie różni się drużyna celująca w kolejne mistrzostwo od ambitnego, ale wciąż odstającego zespołu z Bergamo. Wygrywa nawet wtedy, gdy gra słabo i zgarnia kolejne trzy punkty.

W ekipie gospodarzy sporą niespodzianką było wyjście w podstawowym składzie młodego Barrowa – zamiast Muriela. Etatowy środkowy napastnik Zapata nie mógł zagrać ze względu na kontuzję a Iličić odpoczywał po meczach reprezentacji Słowenii. Poza tym w ataku grał też Gomez – ale łączył to z rozgrywaniem akcji, szczególnie lewą stroną, gdzie sprawiał przeciwnikom wielkie problemy przez cały mecz. Goście wyszli na boisko bez Cristiano Ronaldo i Matuidiego. Miejsce za plecami napastników zajął Bernadeschi – ale szybko musiał zejść z boiska po kontuzji żebra i zastąpił go Ramsey. W składzie nie było też Chielliniego.

Od początku przeważali gospodarze, którzy odważnie wychodzili z pressingiem i szybko rozgrywali odzyskaną piłkę. Środek pola działał jak doskonale dopasowany mechanizm: Freuer i De Roon wprowadzali piłkę na połowę przeciwnika, a pod bramkę holowali ją zwykle skrzydłami Gosens i Hateboer. Pasalic w odpowiednich momentach cofał się i wybiegał do przodu, za każdym razem sprawiając problemy obrońcom, z których pewnie grał wyjątkowo tylko De Ligt. Cuadrado był często ogrywany przez Gomeza a De Sciglio – przez Hateboera

Atalanta znakomitą okazję do wyjścia na prowadzenie miała w 17. minucie po podyktowaniu karnego za rękę Khediry. Nie wiadomo dlaczego, wykonywał go dwudziestojednoletni Barrow – i trafił w poprzeczkę. Potem jeszcze wielokrotnie gospodarze tworzyli sobie okazje bramkowe, ale nie potrafili ich wykorzystać – swój zespół ratowali zwykle Szczęsny lub De Ligt. Bonucci grał niepewnie i na znacznie niższym poziomie, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Gola strzelił dopiero w 56. minucie Gosens, po pięknej centrze Barrowa . Jego zespół wcale się nie cofnął tylko wciąż atakował.

Kiedy fani Atalanty zaczynali się zastanawiać, jak będą świętować zwycięstwo, Juventus zaczął strzelać gole. Pierwszego zdobył w 74. minucie Higuaín, po zamieszaniu na polu karnym, przytomnym strzałem w długi róg. Po zaledwie ośmiu minutach prowadzili już goście – po pięknej akcji Cuadrado i braku asekuracji na polu karnym, z czego znów skorzystał argentyński napastnik. Ostatnia bramka padła już w doliczonym czasie gry, po podaniu Higuaína i strzale Dybali. Trudno się oprzeć wrażeniu, że a wynik w dużym stopniu wpłynęła zmiana Gosensa na Castagne, którego stroną przeszły wszystkie akcje bramkowe.

Gospodarze przeważali niemal przez cały mecz i na przegraną zasłużyli sobie przede wszystkim brakiem skuteczności w ataku. Gdyby grał Zapata czy Iličić, na pewno padłoby więcej bramek. Goście swoje zwycięstwo zawdzięczają geniuszowi i wysokiej formie Higuaína. Stworzyli znacznie mniej sytuacji strzeleckich niż Atalanta, ale ich doświadczony as w ataku wiedział, co z nimi zrobić. Na szczęście w tym sezonie Juventus ma jednego rywala, który pod tym względem jest mu w stanie dorównać – Inter pod wodzą Conte. Jeśli władze Atalanty chcą na stale zagościć w czołówce, muszą się uzbroić w cierpliwość – bo po tym sezonie zapewne znów stracą wielu kluczowych graczy.

Podobne mecze: