Barcelona – Atlético 2:0

Do 85. minuty kibice z Madrytu mogli być tylko dumni ze swojego trenera i graczy – poza Costą, który jeszcze przed przerwą dostał czerwoną kartkę za pyskówkę. Atlético momentami prowadziło grę, potem umiejętnie się broniło i momentami kontrowało – grając w dziesiątkę ale nadal z dwoma napastnikami. W końcówce meczu stało się to, co stać się musiało – błysk geniuszu Suáreza a potem kolektywny błąd obrony dały Barcelonie w sumie zasłużone zwycięstwo.

Pieczętuje ono drugi pod wodzą Valverde tytuł mistrzowski – który fani zawdzięczają przede wszystkim trenerowi, który z bardzo różnych piłkarzy zbudował stabilną drużynę, wygrywającą nawet wtedy, gdy na boisku ma kłopoty lub poszczególnym piłkarzom nie chce się grać. Pod tym względem Real był w tym sezonie o dwie klasy gorszy i po dwóch zmianach trenera, znów pokryje dziesiątkami wydanych milionów braki w zarządzaniu i planowaniu swojego szefostwa. Dzisiejszy przeciwnik Katalończyków zajmie drugie miejsce – dobra pozycja wyjściowa przed gruntownym remontem obrony, w której roi się od trzydziestolatków.

Atlético zaczęło mecz na Camp Nou z animuszem i wyraźną chęcią, by tym razem nie tylko „cierpieć”. Po pierwszych dwóch kwadransach miało przewagę w posiadaniu piłki (!) i rozgrywało wiele akcji z 10 lub więcej wymienionymi podaniami. Simeone po raz kolejny postawił na jedenastkę bez skrzydłowych a boczni obrońcy nie mieli zbytnio angażować się w ofensywie, więc zespół musiał wytrwale pchać akcje do przodu, często środkiem pola. Bardzo dobrze prezentował się Partey, na którym kończyło się wiele akcji ofensywnych Barcelony i który zaczynał ataki swojego zespołu – a czasami nawet brał w nich udział. Już niedługo będzie kompletnym defensywnym pomocnikiem – i w Barcelonie myślą już zapewne o nim jako następcy Busquetsa.

Gospodarze atakowali przede wszystkim lewą stroną, gdzie Alba inteligentnie wchodził za linię obrony lub centrował. W 14. minucie miał idealną okazję do strzelenia gola po pięknym podaniu Messiego – ale trafił w słupek. Kolejną stuprocentową okazję dla Barcelony sprokurował Godín, który podał piłkę do Suáreza – ale napastnik gospodarzy zwlekał tak długo, że rodak zdołał go zablokować. Stało się to już po czerwonej kartce dla Costy, który zapewne obraził słownie sędziego, gdy miał od niego dostać żółtą kartkę za faul. Do końca pierwszej połowy jeszcze kilka razy swój zespół świetnymi interwencjami ratował Oblak – najlepszy gracz na boisku. Simeone dokonał nietypowych dla siebie zmian – Correa wszedł za grającego dość słabo Ariasa a potem Morata za Filipe Luisa. W konsekwencji w drugiej połowie na bokach obrony grało dwóch pomocników – Partey na prawej, Saul na lewej.

Po przerwie przewagę w posiadaniu piłki miała oczywiście Barcelona, ale nie tworzyła wielu niebezpiecznych okazji strzeleckich, a gdy już się to działo – pewnie bronił Oblak. Między 70. a 80. minutą swoje okazje mieli też goście – oczywiście jedną po rogu, kiedy głową Giménez strzelił nad bramką. Drugą po bardzo ładnej akcji czterech graczy, którą strzałem piętą chciał wykończyć Morata – ale został zablokowany przez Lengleta. Mecz zakończyły bramki – w odstępie zaledwie 100 sekund. Pierwszą zdobył w 85. minucie Suárez – zszedł do środka i idealnie strzelił w długi róg. Drugą – bezpośrednio po wznowieniu Messi, który wbiegł w dziurę w środku pola, ograł trzech przeciwników, a w końcu lekko strzelił z pola karnego – znów poza zasięgiem Oblaka.

Podobne mecze: