Patrząc na składy niektórych zespołów, kibic zastanawia się, czy przypadkiem dany piłkarz nie gra tam tylko ze względu na nazwisko. Co więcej, taka prawidłowość dotyczy czasami więcej niż jednego zawodnika, a także trenerów. Wydaje się to niemożliwie, ale jednak… w niektórych przypadkach trudno uznać, że to czysty przypadek.
| Ustawienie: | Trener:
| Ustawienie: | Trener:
Najlepszy na boisku:
Arsène w Arsenalu i Wolfgang w Wolfsburgu
Pod tym względem nie do pobicia jest Wolfgang Wolf, który przez pięć sezonów trenował VfL Wolfsburg, jeszcze w w dawnych czasach przed zdobyciem mistrzostwa Niemiec. Wolf miał za sobą cztery lata swojej pierwszej pracy trenerskich ze Stuttgarter Kickers, których wyciągnął z trzeciej do drugiej ligi. W tym momencie szefowie klubu z Dolnej Saksonii uznali, że nada się do walki o utrzymanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym – w „grodzie wilka”, w którym głównym pracodawcą jest… niestety nie Wolfswagen a Volkswagen.
Podobnie sprawa ma się z Arsènem Wengerem, który w 1996 do Londynu trafił bezpośrednio z Japonii i niektórym trudno oprzeć się wrażeniu, że jedynym kryterium było jego imię. „Evening Standard” pytał wtedy nagłówkiem „Arsène Who?”, z czego do dziś śmieją się lub miło wspominają fani, którzy potem byli świadkami mistrzowskiego sezonu Arsenalu bez porażki i generalnie kariery trenerskiej, która zmieniła nie tylko ten klub, ale całą Premier League.
Przy okazji warto wspomnieć kilku piłkarzy o nazwiskach doskonale pasujących do ich pracodawców. Ostatnie trzy lata reprezentant Austrii Christian Fuchs („Lis”) spędził w Leicester City, który większość kibiców nazywa „The Foxes”. Flavio Roma, zanim osiągnął w AS Monaco największe sukcesy kariery, bronił bramki Lazio z miasta, które po włosku nazywa się tak samo, jak on. Stefano Fiore, który nie tak dawno temu grał w pomocy włoskiej reprezentacji, jeden sezon spędził w Fiorentinie. Z kolei legendarny już w tej chwili napastnik Realu Madryt Raúl nazywa się González Blanco (Hiszpanie używają nazwisk obojga rodziców) i oczywiście to drugie oznacza „biały”, jak koszulki klubu, który nosi przydomek „los Blancos”. Przy tym wszystkim można mieć jeszcze nadzieję, że Piotr Lech kiedyś będzie trenował bramkarzy Lecha Poznań i jego nazwisko będzie skandowane na Bułgarskiej.
Zając do Zająca, Kyle Walker za Kyle’a Walkera
Wyjątkowo spektakularne są też przypadki piłkarzy o takich samych nazwiskach grających w jednym klubie. Na polskim podwórku kibice Wisły pamiętają Marka i Bogdana Zająców, bynajmniej nie braci, grających w Krakowie na obronie w pierwszych latach świetności Tele-Foniki. Za to już fani w całej Europie mogą sobie przypomnieć późniejsze czasy w Realu, gdy grało tam dwóch defensywnych pomocników Diarrów. W Newcastle nie tak dawno było dwóch obrońców o nazwisku Taylor, Manchester City ma brazylijskich defensywnych pomocników Fernandinho i Fernando, a Wolverhampton ma obecnie w składzie dwóch bramkarzy Ruddych. Wracając jeszcze do Realu, wszyscy pamiętają czasy świetności Ikera Casillasa w jego bramce, a w tej chwili rezerwowym bramkarzem jest Kiko Casilla. W innym Hiszpańskim klubie, Deportivo la Coruña, dziesięć lat temu było w składzie dwóch Adriánów Lópezów – na szczęście jeden z nich miał jeszcze ksywę Piscu, której używał.
Najdziwniejszy dla mnie osobiście jest przypadek dosłownie sprzed roku, kiedy Tottenham opuścił jeden z najlepszych prawych obrońców świata, Kyle Walker. Okazało się, że Daniel Levy i Mauricio Pochettino już mieli na jego miejsce zastępcę 1:1, który nazywa się… Kyle Walker-Peters, jest prawym obrońcą, reprezentantem angielskiej młodzieżówki. Poza tym jest młodszy o siedem lat, więc może już niedługo podąży po śladach wychowanka Sheffield United najpierw do dorosłej kadry, a potem do MC.
Podobne odziedziczenie miejsce w pierwszym składzie może mieć już niedługo miejsce w FC Barcelonie. Od dekady na pozycji „szóstki” najlepszym hiszpańskim graczem jest Sergio Busquets i ma przed sobą jeszcze trzy lub cztery lata gry na najwyższym poziomie. Już w najbliższym sezonie do kadry pierwszego zespołu może dołączyć dziewiętnastoletni Oriol Busquets, który występuje w trzecioligowych rezerwach i zaliczył mecze w kilku kategoriach wiekowych reprezentacji Hiszpanii. Jeśli mu się to uda, będzie trenował u boku najlepszego nauczyciela gry na tej kluczowej pozycji. Fani Jagiellonii mogą przy okazji dodać, że ich klub wychowuje ofensywnych zawodników o nazwisku Frankowski, którzy potem grają dla Polski.
Marica, Sau, Morón i inni
Wyjątkowo ciekawą strategię, jeśli chodzi o dobór pracowników według nazwiska ma Schalke Gelsenkirchen. W ostatnim sezonie świetną robotę dla klubu wykonał jeden z młodszych trenerów w Bundeslidze, Domenico Tedesco (po włosku: „Niemiec”), który ma obywatelstwa obu krajów. Wcześniej w klubie grali Jörg Böhme (po niemiecku: „Czech”) i Jiří Němec (po czesku: „Niemiec”), Michael Prus. Do przejścia do Schalke nie dali się skusić Petr Čech ani Jan Polák. Było za to kilku Polaków, z nazwiskami niestety nie pasującymi do powyższych.
Zostając jeszcze w Niemczech, ciekawy zbieg okoliczności ma miejsce teraz: Maximilian Philipp strzela bramki dla Borussii Dortmund a naprzeciwko niego przynajmniej dwa razy w sezonie staje lewy obrońca FC Augsburg, Philipp Max. Piłkarzy z nazwiskami będącymi jednocześnie imionami jest w każdej lidze bardzo wielu, by wspomnieć choćby Mariusza Pawełka, Charliego Adama czy Jonasa Hectora. Są nawet tacy z podwójnymi, jak na przykład Trent Alexander-Arnold i Jay Emmanuel-Thomas.
Na koniec warto wspomnieć o nieszczęśnikach, których nazwiska w innych krajach nie prezentują się zbyt okazale. Najmocniej odczuł to chyba Ciprian Marica po przenosinach do Hiszpanii – tak mocno, że przestał używać na koszulce swojego nazwiska. Trudno będzie też w przyszłości zrobić w Anglii karierę napastnikowi Betisu Lorenowi Morónowi, czy w Niemczech graczowi Cagliari Marco Sau. Swoją szansę w Ekstraklasie może jeszcze dostać obrońca Kamerunu i Panioniosu Yaya Banana, który na pewno zrobiłby w Polsce furorę, jak swego czasu Abel Salami.
Podobne mecze:
- Brak podobnych meczów