Everton – Tottenham 0:3

Nad głową trenera Koemana zbierają się czarne chmury. Po wydaniu na transfery 150 milionów euro tego lata, zespół jest słabszy niż w poprzednim sezonie i gra kompletnie bez polotu. Zawodzą najdroższe nabytki, ale największym problemem dla Koemana jest to, że Everton jest 16. w tabeli – po zapowiedziach walki o Ligę Mistrzów.

W sobote liverpoolczycy dostali bolesną lekcję grania na poziomie od porównywalnego pod względem budżetu Tottenhamu, który przez całe lato ściągnął pięciu nowych graczy. Zresztą do zwycięstwa poprowadzili gości liderzy z poprzedniego sezonu: Kane, Alli i Eriksen. Pięcioosobowa obrona londyńczyków zupełnie zneutralizowała ataki Evertonu, w któych ataku samotny Sandro był zupełnie niewidoczny a ściągięty za kosmiczne pieniądze były gracz Tottenhamu Sigurdsson zagrał statycznie i bez pomysłu.

Podobnie jak w poprzednim ligowym meczu, wszystkie ataki Everton grał środkiem pola. Trudno było grać inaczej, skoro w składzie nie było skrzydłowych a na bokach obrony Baines i Martina radzili sobie bardzo słabo. Po obejrzeniu ostatnich gier zespołu Koemana, Pochettino wiedział, jak ustawić swój i pod tym względem gospodarze byli zupełnie przewidywali. Najbardziej kreatywnym graczem był grający za plecami jedynego napastnika Rooney. Trudno w tej sytuacji zrozumieć, czemu nie grał Barkley, bo grający w pierwszej jedenastce Klaasen zaliczył kolejne koszmarne spotkanie i został zmieniony już w przerwie – na Daviesa, któremu daleko do formy z końcówki poprzedniego sezonu. W pomocy Evertonu nie działo się nic, co mogłoby zaskoczyć Tottenham.

Już do przerwy było 0:2. Pierwszą bramkę w komiczny sposób strzelił Kane, który „centrostrzałem” z linii bocznej przerzucił piłkę nad Pickfordem. Prowadzenie podwyższył Eriksen, dobijając strzał Daviesa, który z każdym meczem przynosi zespołowi więcej korzyści i będzie mocnym konkurentem dla Rose’a. Już w pierwszej minucie po przerwie było praktycznie po meczu – właśnie Davies dośrodkował a na polu karnym Schneiderlin nie upilnował Kane’a, który pewnie strzelił na 0:3. Złożona z samych środkowych pomocników druga linia Evertonu nie tylko nie była w stanie rozgrywać akcji, ale też stale zostawiała zbyt dużo pola graczom ofensywnym przeciwnika.

Jak na razie kibice Evertonu majłą prawo czuć się rozczarowani i oczekiwać od swojego trenera zmian. Zresztą sytuacja Koemana może się szybko pogorszyć, bo jego zespół czekają same trudne mecze – przed którymi trudno oczekiwać zmian taktyki na ofensywną. Na razie zespół zaczyna sezon tragicznie – podobnie jak poprzedni. Z kolei Tottenham zajmuje piąte miejsce i nie zawodzi – ale też nikt nie spodziewa się po nim mistrzostwa, w obliczu kosmicznych wzmocnień zespołów z Manchesteru. Pozostaje trzymać kciuki za jeden z najbardziej angielskich zespołów w lidze, który od kilu lat pod wodzą Daniela Leviego notuje stałe postępy.

Podobne mecze: