Everton – Liverpool 2:0

Pierwszy mecz Liverpoolu jako własności NESV zakończył się w pełni zasłużoną porażką, po której niebiescy scousers będą przez pół roku chodzili z podniesioną głową. Everton górował umiejętnościami, zaangażowaniem i pomysłem na grę. W zespole Hodgsona wyraźnie po prostu coś nie gra. Możliwe, że odziedziczył to jeszcze po Benitezie, w każdym razie, pozycja w strefie spadkowej po ośmiu kolejkach nie wróży mu dobrze.

Gospodarze prowadzili grę przez 5 z 6 kwadransów meczu i sprawili swoim kibicom wielką przyjemność. Mecz w ich wykonaniu był bardzo żywiołowy, szybki, może trochę chaotyczny – ale to zrekompensowały dwie bardzo ładne bramki. Zdobyli je pewniacy w składzie Moyesa. Cahill uderzył z całej siły w górny róg po centrze Colemana, a Arteta – w środek bramki po tym, jak piłka wróciła przed pole karne po rogu. Sędzia Webb powinien jej zresztą nie uznać, bo Yakubu, stojący wyraźnie na spalonym, zasłonił lecącą piłkę Reinie.

Wyróżnił się Coleman, który konsekwentnie w tym sezonie buduje sobie nazwisko i sprawił, że menedżer Evertonu przesunął Osmana na lewą stronę. Irlandczyk zafundował Koncheskiemu “a merry dance”, rekompensując brak zaangażowania w ofensywę Neville’a i (wyjątkowo) Bainesa. Również Škrtel, a szczególnie już Kyrgiakos, nie mają się czym chwalić.Wobec ruchliwości i agresywności pomocników gospodarzy, obrońcy Liverpoolu kilka razy się pogubili i zostawiali drogę do bramki Reiny otwartą.

Mało do zaoferowania miał też Hodgson w środku pola. Cole i Rodriguez na skrzydłach nie potrafili rozciągnąć pomocy Evertonu, minąć jednego-dwóch piłkarzy i podać celnie na pole karne. Zresztą – sam Torres, otoczony pewnie grającymi Jagielką i Distinem, to zbyt mało. Gerrard był niewidoczny- co mówi samo za siebie.

Everton mógł, może powinien był wygrać wyżej, ale końcówkę gracze Moyesa sobie odpuścili. Gdyby za przeciwnika mieli zespół w lepszej kondycji psychicznej, skończyło by się to bramką na 2:1, ale nie tym razem. Kibiców, a szczególnie rezerwowego Beckforda pewnie denerwowały długie piłki “na zapalenie płuc” serwowane przez obrońców z Goodison Park w końcówce. Mimo to, wśród niebieskich był powód do fety.

Podobne mecze: