Real – Barcelona 0:2

“Quedan siete jornadas” – tak odpowiadali kibice pytani przez “Markę” o to, czy wynik tego meczu rozstrzygnie o mistrzostwie. Sam wynik może niczego nie przesądził, ale różnica w pewności siebie i klasie zespołów była wielka. Gole Messiego i Pedrito przerwały serię 15 ligowych wygranych u siebie Realu i sprawiły, że jego kibice opuszczali stadion kwadrans przed końcem.

Trudno się temu dziwić. Obrońcy tytułu byli lepsi od początku do końca i sparaliżowali teoretycznie niesłychanie silną pomoc gospodarzy. Ustawieni w ulubionym systemie Pellegriniego piłkarze Realu mieli problemy z dokładnym podawaniem, wychodzeniem na pozycje, a gdy już była okazja – jej wykorzystaniem. Nie radzili też sobie z uciekającym Messim, który rozgrywał, ale też czekał na prostopadłe podania. Niekwestionowaną gwiazdą wieczoru był Xavi, który zaliczył dwie wspaniałe asysty i był blisko trzeciej. Król środka pola był nie do zatrzymania i przyćmił inne nazwiska na boisku.

W składzie Realu zabrakło kontuzjowanego Kaki. Zamiast niego za Higuainem grał Van der Vaart, ale był zupełnie anonimowy. Marcelo i Cristiano Ronaldo częściej pojawiali się w obiektywach kamer, ale razili nieporozumieniami i egoizmem. Przede wszystkim jednak – nie mogli sobie poradzić z przeciwnikami. Gago i Alonso nie pomagali im zbytnio. Zespół z Madrytu bardzo rozruszało dopiero wejście Gutiego, ale nie przyniosło bramki. Albiol i Garay byli zbyt wolni by zatrzymać Pedro i Messiego, a ich koledzy z prawej i lewej obrony słabo angażowali się w ataki.

Guardiola, jak to ostatnio ma w zwyczaju, znów zaskoczył. Jakby chciał tylko potwierdzić swoją wizję futbolu totalnego, ustawił Daniela Alvesa na prawym skrzydle. To ustawienie momentami zmieniało się w 4-4-2, którego Barcelona używała już w meczu ligowym z Athletikiem. Momentami z przodu był tylko Messi, ale wyraźnie jego zespół był nastawiony na szybkie kontrataki. Po prostopadłych podaniach górą Xaviego padły obie bramki. Przy pierwszej Messi uciekł Albiolowi, przy drugiej – Pedro Arbeloi.

Kibicom Realu sen z powiek będzie spędzał fakt, że tak naprawdę Katalończycy nie pokazali jakiejś wielkiej klasy na Santiago Bernabeu. Mieli dużą przewagę grając po prostu po swojemu (55 procent czasu przy piłce) i nie pozwalając szaleć w środku pomocnikom z Kastylii. Wielki mecz rozegrali: Xavi, Pedro, Piqué ale już Keita, Maxwell, Alves i Busquets po prostu wykonywali swoją robotę. Real sprawiał wrażenie jakby wewnętrznie spętanego, zagubionego. To nie wróży dobrze Pellegriniemu i chyba jedyny scenariusz dla niego to dymisja po 38. kolejce tego sezonu.

Nadzieję dawały gospodarzom tylko pierwsze minuty po golu Pedro. Wtedy, w dużym stopniu za sprawą Gutiego, drużyna zaczęła grać szybciej. Barcelona też chyba się zdekoncentrowała i dopuściła do sytuacji takich jak min. Van der Vaarta, który nie potrafił pokonać Valdésa z 2 metrów. Potem zespół Guardioli opanował sytuację i losy meczu były przesądzone. Wykazał się Casillas, broniąc kolejny strzał Messiego po kolejnym podaniu Xaviego.

Po raz kolejny okazało się, że miliony wydawane na transfery nie przekładają się na wyniki. Florentino Pérez musi teraz zwrócić uwagę na oprocentowanie kredytów liczonych w dziesiątkach milionów euro, do których dojdzie odprawa dla kolejnego wyrzuconego trenera. Odejdzie Guti, pewnie Gago, Marcelo, Garay. A w Katalonii drugi rok z rzędu maj będzie miesiącem świętowania.

Podobne mecze: