Manchester United – Everton 3:0

Everton to solidny zespół z bardziej niż solidnym menedżerem. To wszystko nie wystarczyło nawet do strzelenia bramki na Old Trafford, mimo że przynajmniej czterech piłkarzy gości rozegrało dobry mecz. Gospodarze, jak zwykle, wykorzystali słabości przeciwnika i strzelili ile mogli. Darren Fletcher popisał się fantastycznym wolejem, dzięki któremu przypomniał kibicom, że kiedyś był napastnikiem.

Everton przyjechał po remis – co odbijało się w jego ustawieniu. W ataku gral tylko Saha, czekając na długie piłki. Fellaini często robił podobnie, ale gdy goście się bronili, sumiennie wracał za akcją. Moyes właściwie nie wystawił skrzydłowych: Cahill i Gosling czasem schodzili na boki, ale bardziej angażowali się w akcje w środku. Neill i Baines żadko angażowali się w ataki, a Saha musiał zostawać na środku, więc ofensywa “Toffees” była schematyczna. Na środku pola przyzwoicie radzili sobie piwoci: Heitinga i Rodwell – ale pierwsza brmka w 35. minucie padła właśnie ze strefy tego pierwszego. Valencia zgrał centrę Evry głową do tyłu a Fletcher wolejem wpakował piłkę w okno.

MU przeważał, ale nie przygniatał zespół Moyesa. Ciężar gry brał na siebie Rooney, za to Owen był w cieniu młodszego kolegi z ataku. Najlepszą okazję miał w końcówce właśnie po jego podaniu – ale pojedynek wygrał Howard. Owenowi nie można odmówić doświadczenia, ale gwiazdą w tym klubie nie będzie. Gospodarze wiele zyskiwali dzięki ciągłym niedokładnym podaniom Evertonu. Niemal połowa piłek odzywskiwanych przez obrońców i pomocników była szybko tracona – po długich wybiciach do Fellainiego i Sahy,

Zaraz po przerwie na boisko za niewidocznego Goslinga wszedł Yakubu i rozruszał atak gości. Nigeryjczyk kilka razy pokazał, że jest klasowym piłkarzem, w dodatku w dobrej formie. Cały mecz dobrze grał też Distin, zaliczając przynajmniej trzy kluczowe przechwyty. Gospodarze podwyższyli jednak na 2:0 w 67. minucie, po oblężeniu bramki Howarda. Giggs zacentrował po ziemi, a Carrick, o którym zapomnieli gracze Evertonu, strzelił precyzyjnie w długi róg. Po dziewięciu minutach Valencia odebrał liverpoolczykom wszystkie nadzieje – strzelając w plecy Bainesa. Piłka wpadła do bramki idealnie przy słupku, nie dając szans amerykańskiemu bramkarzowi.

Everton swój potencjał ofensywny tak naprawdę pokazał dopiero w końcówce, gdy gospodarze byli rozluźnieni. Jeśli Moyes zdecyduje się ustawiać ten zespół ofensywnie, mogą grać znacznie bardziej spektakularnie. Inna sprawa to epidemia kontuzji, która miesza Szkotowi wszystkie plany. Jego rodak z drugiej ławki też nie miał do dyspozycji wszystkich graczy, ale MU wygrał swoją najcenniejszą bronią – wykorzystywaniem błędów przeciwnika, zaangażowaniem w grę i współpracą na boisku. Poza środkowymi pomocnikami, na duże brawa zasłużył też Evra.

Podobne mecze: