Manchester City – Arsenal 4:2

Adebayor był królem tego meczu. Robił wszystko: brutalnie faulował, strzelił bramkę, fantastycznie dryblował, wybił piłkę z bramki własnej drużyny. To dzięki niemu, a także fatalnej postawie środkowych obrońców Arsenalu, gospodarze wygrali. Togijczyk pognębił swoich byłych kolegów z szatni i swoich byłych kibiców.

Pierwsza połowa była słaba jak na spotkanie tak silnych zespołów. Oba popełniały mnóstwo błędów w rozgrywaniu piłki i w związku z tym mało było długich i płynnych akcji. Bramka na 1:0 była efektem dobrego podania Barry’ego, strzału głową Richardsa i błędu Almunii, który nie zdołał wybić piłki z bramki. Ulubiona gra Arsenalu nie dochodziła do skutku ze względu na niecelne podania. Obie drużyny znacznie częściej atakowały prawą stroną – gdzie grali Wright-Phillips i Bendtner.

Od początki drugiej połowy przewagę uzyskali gości i zapracowali na bramkę, którą strzelił Van Persie po podaniu Rosickiego i pięknym odskoczeniu Lescottowi (który znów pokazał, że jego słabą stroną jest szybkość). Czeski pomocnik wrócił na boisko po półtorarocznej przerwie i pokazał się z dobrej strony. Można mieć tylko nadzieję, że tym razem zdrowie będzie mu dopisywało. Wydawało się, że Arsenal strzeli drugiego gola, ale wtedy do gry wkroczył Adebayor.

Wysoki napastnik MC najpierw pokazał się z jak najgorszej strony – celowo nadepnął na twarz Van Persiego, który się przewrócił w walce z nim. Gdyby sędzia to zobaczył, odesłałby Adebayora do szatni i gospodarze nie wygraliby tak łatwo. Tymczasem strzelili dwie bramki wynikające z fatalnego ustawienia Vermaelena, Gallasa i Songa. Najpierw po podaniu Richardsa gola strzelił Bellamy, potem, po akcji i centrze Wrighta-Phillips – pięknie zawisł w powietrzu Adebayor i nie dał szans Almunii. Nie to była jednak najładniejsza akcja meczu, a rajd Togijczyka lewą stroną z 78. minuty, kiedy na 20 metrach minął dryblingiem trzech przeciwników i idealnie wyłożył piłkę Bellamy’emu, który przestrzelił. Gdyby trafił, tę akcję oglądałaby cała Europa.

Ostatnia bramka dla gospodarzy padła po świetnym przejęciu piłki i kontrze wyprowadzonej przez Walijczyka. Na 25. metrze podał do Wrighta-Phillipsa, który “podcinką” przelobował Almunię. Potem piłkarze Manchester City mieli duże problemy z koncentracją i co chwilę dopuszczali Arsenal do dogodnych sytuacji strzeleckich. Bramka padła tylko jedna – po pięknym podaniu Fàbregas i strzale z 6 metrów Rosicky’ego. Van Persie miał pecha – raz trafił w słupek, a raz jego strzał z linii wybił Adebayor.

Po tym meczu nikt nie mógł powiedzieć, że Arsenal był lepszy. Fatalne błędy w kryciu popełniali obaj środkowi obrońcy Wengera. Sam Song nie radził sobie z ich asekuracją, brakowało pomocy Fàbregasa i innych. Bezproduktywni byli Bendtner i Diaby i mimo dobrej gry ich partnera z ataku, tworzyli zbyt mało sytuacji. Po drugiej stronie dobrze grali Barry i De Jong, Bellamy, a przede wszystkim – Adebayor. Obrona MC zaczęła popełniać poważne błędy dopiero w końcówce. W tym meczu akurat nie błyszczał Ireland – najlepszy gracz Hughesa w zeszłym sezonie.

PS: według chalkboards Arsenal wymienił w tym meczu 434 podania, Manchester City tylko 266!

Podobne mecze: