Tottenham – Liverpool 0:2

Niestety, tegoroczny finał Ligi Mistrzów sprawił kibicom spory zawód – szczególnie tym z Londynu. Wygląda na to, że zasoby niespodzianek i emocji wyczerpały się jeszcze w półfinałach. Liverpool wygrał zgodnie z przewidywaniami, tym łatwiej, że już w pierwszej minucie pomógł mu wydatnie sędzia, dyktując rzut karny, którego nie było.

Mecz zaczął się tak: Mané dostał podanie na boku pola karnego, próbował centrować i trafił Sissoko w klatkę piersiową – właśnie tak, nie w rękę. Mimo to sędzia Skomina bez zastanowienia zdecydował o karnym i nawet nie prosił o pomoc VAR-u. Jedenastkę pewnie wykorzystał Salah a przez całą resztę pierwszej połowy kibice na stadionie w Madrycie i przed telewizorami oglądali raczej niskiej jakości widowisko. Liverpool bronił się dość pewnie, nie forsował tempa i czekał na okazje do kontry. Tottenham grał zbyt wolno i nie zaskakiwał niczym przeciwników. Najwięcej zamieszania, zresztą przez cały mecz, robił po prawej stronie Son.

Niestety, jego koledzy grali znacznie gorzej. Cały zespół Tottenhamu grał tak, jakby znów objadł się lasagną. Przede wszystkim Kane i Alli byli o lata świetlne od swoich najlepszych meczów – duetu, który w każdej chwili może dwoma podaniami wyjść na czystą pozycję i strzelić gola. Eriksen jakby schował się gdzieś przez całą pierwszą połowę, w drugiej grał już trochę lepiej, ale nadal nie serwował tak kreatywnych i dokładnych podań, jakich potrzebowali do zwycięstwa piłkarze Pochettino.

Po przerwie było widać, że argentyński trener kazał swojemu zespołowi grać bardziej ryzykownie. Gdy piłkę w środku pola mieli Winks lub Sissoko, z przodu czekało na nią przynajmniej czterech graczy. Może cztery razy takie prostopadłe podania stworzyły zagrożenie, ale wtedy świetnie bronił Alisson lub piłkę po prostu gubili londyńczycy. Pochettino posłał na boisko Lucasa, który nie wniósł do gry niczego nowego – a zespół szczególnie potrzebował jego dryblingów. Potem na boisko weszli jeszcze Dier (za kontuzjowanego Sissoko) i Llorente, ale niczego nie zmienili.

Klopp nadal nie forsował tempa i czekał na okazje. Dość szybko zmienił słabo grających Wijnalduma na Milnera i Firmino na Origiego. Ta druga zmiana okazała się być kluczowa – (nadal) młody Belg w 87. minucie strzelił gola na 0:2 po rzucie rożnym i błędzie w kryciu Vertonghena. Wcześniej przez całą drugą połowę Liverpool miał może dwie szanse, które mogły skończyć się golem. Tottenham oczywiście cisnął mocniej w końcówce, ale nadal było widać, że jego piłkarze nie są w najlepszej formie – być może zbyt zmęczeni sezonem, w którym Pochettino nie miał do dyspozycji zbyt szerokiej kadry – a być może zadowoleni z samego dotarcia do finału i myślący o wylocie na wakacje.

Klopp w trzecim podejściu w końcu wygrał Puchar Europy – zasłużenie. W kolejnym sezonie w stu procentach może się skupić na detronizacji MC w Anglii. Dla Tottenhamu porażka może oznaczać odejście Pochettino i dwóch-trzech ważnych graczy, którzy dojdą do wniosku, że gdzie indziej mają większe szanse na puchary.

Podobne mecze: