Tottenham – Liverpool 1:2

Ten mecz pokazał postęp, jakiego dokonał w ciągu ostatnich dwóch sezonów Liverpool i aktualne problemy w składzie Tottenhamu. Goście wygrali zasłużenie i mogli to zrobić znacznie większą różnicą bramek. Przede wszystkim znacznie lepiej wiedzieli, co chcą grać i mieli stabilniejszą defensywę. Poza tym mieli w ataku aż trzech piłkarzy, do których byli w stanie przerzucać piłkę dwoma lub trzema szybkimi podaniami. Tego brakowało Tottenhamowi.

Z przodu drużyna Pochettino miała tylko Kane’a i Lucasa, który za jego plecami starał się być wszędzie, ale nie mógł się rozdwoić. W luki starał się także wchodzić Eriksen, ale jego głównym zadaniem pozostawało rozgrywanie. Boczni obrońcy tym razem nie mogli zbyt głęboko wchodzić na połowę przeciwnika, po pierwsze ze względu na zmianę ustawienia na czterech obrońców, po drugie ze względu na niebezpieczeństwo ze strony Salaha i Mane. Na taką grę Liverpool był dobrze przygotowany i przez cały mecz Kane dostał może dwa dobre podania. Dlatego wydaje się, że lepiej dla Pochettino było by wybrać albo grę pięcioma obrońcami (i liczyć, że goście wejdą z piłką głębiej i zostawią wolne pole do kontry) lub trzema napastnikami (żeby było do kogo podawać na połowie Liverpoolu).

Zespół Kloppa zaczął tak dobrze, że pierwszego gola strzelił już w pierwszej minucie – sędzia nie uznał go jednak ze względu na spalonego Firmino. Do 30. minuty LFC miał jeszcze dwie świetne sytuacje, jedną z nich Salah po tym, jak Dier po prostu podał mu piłkę. W tej sytuacji Egipcjanin strzelił niedokładnie, ale defensywny pomocnik gospodarzy w tym meczu jeszcze dwa razy stwarzał niebezpieczeństwo pod własną bramką. Tottenham obudził się dopiero w ostatnim kwadransie i przeprowadził kilka szybszych akcji, ale na przerwę schodził przegrywając. W 40. minucie Wijnaldum dobił głową piłkę, której nie był w stanie wybić Vorm. Holenderski bramkarz poza tą sytuacją spisywał się bardzo dobrze i uratował swojemu zespołowi przynajmniej dwie bramki.

Podobnie jak w pierwszej, na początku drugiej połowy do ataku ruszył Liverpool. Blisko gola byli Robertson, którego centra spadła na poprzeczkę i Mane, który z 12 metrów strzelił zbyt blisko Vorma. Lucas Moura miał dwie sytuacje bramkowe – najpierw gdy jedyny w tym meczu błąd popełnili środkowi obrońcy Liverpoolu i Gomez oddał mu piłkę, potem gdy sam Brazylijczyk minął dryblingami dwóch przeciwników – i trafił w słupek. Znów był najbardziej aktywnym gaczem swojego zespołu, natomiast Kane nie był w stanie znaleźć sobie miejsca na boisku. Liverpool w 54. minucie podwyższył na 2:0 – Mane wszedł lewą stroną w pole karne i po ziemi podał do Firmino, który strzelił z bliska. W tej sytuacji błędy popełnili Trippier i Vertonghen.

Dopiero po stracie drugiego gola Pochettino posłał na boisko kolejnych ofensywnych graczy: za Dembele wszedł Lamela, za Winksa Son. Korzystał na tym raczej Liverpool, który kontrował zaangażowanych, ale dość nieporadnych przeciwników. Gol na 1:2 padł dopiero w doliczonym czasie: po rzucie rożnym piłka przeleciała całe pole karne, a Lamela z woleja uderzył nie do obrony. Gdyby mecz potoczył się w ten sposób jeszcze rok temu, Liverpool pewnie straciłby w końcówce dwie albo nawet trzy bramki. Teraz jego obrona gra pewniej, a w odpowiedni sposób pomagają jej też pomocnicy i napastnicy.

Po kilku graczach Tottenhamu po prostu widać, że są zmęczeni – jeśli nie fizycznie, to przynajmniej psychicznie. Kane, Trippier, Eriksen, Son wszyscy byli podporami swoich reprezentacji podczas mistrzostw świata i grali też dla nich w ostatnim tygodniu. Alli wrócił do klubu z kontuzją i to wystarczyło, by trener zmienił w następnym meczu ustawienie. Zmęczenia nie widać tylko po Alderweireldzie, który rozegrał kolejny świetny mecz. To może jednak oznaczać, że w styczniu Daniel Levy dostanie za niego ofertę nie do odrzucenia. Możliwe, że wtedy Tottenham w końcu ściągnie jakąś gwiazdę, żeby stworzyć nową sytuację w składzie i ratować sezon. Niezależnie od tego, jak lojalni wobec klubu są Kane, Alli czy Eriksen, każdy z nich potrzebuje nowych wyzwań, by dawać z siebie wszystko.

Podobne mecze: