Atlético – Barcelona 2:0

Rewanżowy ćwierćfinał, który dał awans gospodarzom, był triumfem drużyny Simeone nad indywidualnymi umiejętnościami gwiazdorów Barcelony. Obrońcy, pomocnicy, a nawet napastnicy Atlético przez większą część meczu po prostu nie dawali im grać, a gdy już nie mieli na to siły, magiczne trio Messi-Suárez-Neymar pokazało, że rzeczywiście od mniej więcej miesiąca jest w dołku.

Atlético przed pierwszym gwizdkiem miało za zadanie dowieźć do końca 0:0 lub, jeszcze lepiej – strzelić bramkę. Do zadania przystąpiło z niespotykaną determinacją. Broniło się i atakowało całym zespołem, a w wyniku pressingu gospodarzy, Barcelona przez cała pierwszą połowę nie stworzyła sobie okazji bramkowej. Było jak na dłoni widać, jak bardzo uniwersalnymi piłkarzami są wszyscy pomocnicy Atlético – potrafią zarówno w odpowiednim momencie pójść do przodu i rozegrać kontratak – jak i odpowiedzialnie bronić swoich sektorów w obronie.

Drużyna Enrique rozgrywała piłkę przez większą część czasu – ale z daleka od bramki Oblaka. Zdecydowanie brakowało Messiego, który do ostatniego gwizdka był jakby z dala od gry i nie robił tego, co zwykle – nie podłączał się w odpowiednim momencie, by dryblingiem lub podaniem ominąć defensywę przeciwnika. Za sprawą znakomitych Filipe Luisa i Juanfrana nie przynosiły efektu akcje bokami, a jeśli już dali się minąć, świetnie działała asekuracja środkowych obrońców, Gabiego lub Augusto.

Atlético na przerwę zeszło prowadząc dzięki genialnemu dośrodkowaniu Saúla – fałszem lewą nogą z lewej strony boiska – i genialnej główce Griezmanna, której nie powstydzili by się najwięksi specjaliści od strzelania głową. Francuza krył tylko “na radar” Alves, bo Piqué i Mascherano zagalopowali się i wyszli bronić poza pole karne – co zapewne zauważył dośrodkowujący Saul.

W drugiej połowie było widać, jak wiele kosztowała pierwsza graczy Atlético. Walczyli jak przed przerwą jeszcze przez dziesięć minut, ale potem Barcelona zupełnie przejęła kontrolę i wydawało się pewne, że strzeli nie tylko jedną, ale więcej bramek. Okazje miał przede wszystkim Suárez, ale także pomocnicy – bo Katalończykom udawało się wchodzić z piłką w pole karne. Gospodarze w tym czasie bronili się dopiero od 25. metra, stawiając “autobus”. Barcelona w dobrej formie strzeliłaby im kilka bramek – ale ten mecz dowiódł, ze na finiszu sezonu z formą jest coś nie tak.

Mecz rozstrzygnęła kontra Atlético z 86. minuty. Filipe Luis przejął piłkę na lewej stronie, rozegrał krótko z Gabim i dobiegł aż do pola karnego, gdzie jego podanie musiał odbić ręką Iniesta. Kapitan Barcelony dostał tylko żółtą kartkę, ale co najważniejsze – Griezmann wykorzystał rzut karny. W doliczonym czasie gry powinna być “jedenastka” dla gości, ale sędzia Rizzoli przyznał im tylko rzut wolny po zagraniu ręką Gabiego jakieś pół metra za linią. Zmiany Luisa Enrique nie zadziałały: Arda Turan nie zagrywał kluczowych podań ani nie dryblował. Sergi Roberto nie centrował z prawego skrzydła. Z kolei po przeciwnej stronie Tomas i Correa wydatnie przeszkadzali w rozegraniu przeciwnikom.

W statystykach wyświetlanych po meczu rzucała się w oczy ogromna różnica w podaniach: 120 do 580 na korzyść Barcelony, która miała też piłkę przez 75% czasu gry. Z kolei gospodarze biegali znacznie (o 10%) więcej od przeciwników. Szkoda błędu sędziego w końcówce, bo Atlético zdecydowanie zasłużyło na awans.

Podobne mecze: