HSV – Werder 3:2

Trwa seria bardzo słabych występów Werderu. W derbowym pojedynku z HSV podopieczni Schaafa potwierdzili, że nie tworzą zespołu i są chyba najbardziej nieodpowiedzialnym w obronie zespołem Bundesligi. Duża część biedniejszych zespołów na pewno wykorzystałaby prowadzenie już od 9. minuty, ale zielono-biali popełniali zarówno indywidualne jak i zespołowe błędy i zasłużyli na porażkę. Mecz nie zachwycił poziomem, ale jeśli chodzi o intensywność, mógłby wyznaczać granice możliwości dla każdego pojedynku ligowego.

Trener gości wystawił zespół w ustawieniu 4-4-1-1, bez swoich najszybszych skrzydłowych Elii i Arnautovicia, za to ze środkowymi pomocnikami De Bruynem i Ignjovskim na bokach. Fritz miał odpowiadać za obronę a Ekici za atak. Obaj raczej zawiedli – Niemiec co prawda radziło sobie z kryciem napastników i pomocników w swojej strefie, ale dostał czerwoną kartkę. Turek był zbyt mało aktywny o zbyt wolny w ataku, a w obronie niemal się nie udzielał. Ale w pomocy nie było jeszcze tak źle – najsłabiej Werder wypadł w defensywie, w której Schmitz i Gebre Selassie zupełnie nie radzili sobie z Jansenem i Diekmaierem. W środku pewnym punktem był Sokratis, ale Lukimya popełnił trzy błędy, które mogły skończyć się bramkami.

Mecz rozpoczął się od gola Kongijczyka – pięknej główki po centrze Ignjovskiego. Już w 23. minucie był remis – z lewej strony dynamicznie wszedł w pole karne Son i strzelił w długi róg. Mielitz powinien był obronić ten strzał, ale nie dał rady. Do końca pierwszej połowy gra była wyrównana. Werderowi wyszło kilka akcji granych krótkimi piłkami na dużej szybkości – ale prędzej czy później ktoś podawał niedokładnie. Często był to De Bruyne, który starał się udowadniać swój wielki talent, ale tym meczem nikogo nie przekonał o swoich umiejętnościach rozgrywającego. HSV pierwszą połowę po prostu przetrwał – bez wielkich wyczynów.

Po przerwie Werder stracił gola przy pierwszej okazji. Z prawej dośrodkował Son, Fritz ani Lukimya nie zdołali wybić piłki a Aogo przyjął i strzelił z bliska. Przyjął ręką, ale sędzia tego nie zauważył. Już po trzech minutach mogło być 2:2 – ale goście nie wykorzystali kontry w przewadze i De Bruyne dał się zablokować w dobrej sytuacji. W 52. minucie HSV prowadził 3:1 po kontrze Aogo (znów stroną Gebre Sellasie), centrze i i strzale pod poprzeczkę Rudnevsa. Szalone 8 minut zamknął strzał Sokratisa, który z 16 metrów strzelił lekko i w środek, ale i tak stawiając zbyt wysokie warunki Adlerowi.

Werder atakował jeszcze do 65. minuty i wypracował sobie kilka dobrych okazji, ale brakowało mu egzekutorów i pewności siebie. Zadziwiająco mało podań dostawał Petersen, który najczęściej w polu karnym po prostu czekał na podanie, podczas gdy strzałów próbowali nieporadni w pojedynkach z bramkarzem Ekici czy De Bruyne. Na ostatnie 25 minut gościom wyraźnie zabrakło sił, co podkreśliła druga żółta kartka dla Fritza. Czerwona kartka dla rezerwowego Arnautovicia podkreśliła tylko głupotę tego gracza lub brak wyczucia gry sędziego – jak kto woli.

To był pojedynek wartych siebie zespołów (środka tabeli), w którym HSV zasłużył na wygraną. Powodem były przede wszystkim błędy obronne Werderu, jego nieskuteczność i oczywiście także umiejętności Sona, Rudnevsa, Jansena i Dikmaiera. Granie diamentem na pewno opłaciło się gospodarzom. Werder ma potencjał ale gra zbyt chaotycznie by osiągnąć cokolwiek poza utrzymaniem. Podobnie jest w przypadku HSV – zespołu mocno przepłacającego pensje swoich graczy.

Podobne mecze: