Liverpool – Everton 3:0

Fani Liverpoolu mogli mieć przed meczem sporo obaw. Ich zespół w tym sezonie zremisował u siebie 8 z 13 meczów, a rywale w tabeli byli tuż za nimi, po 8 kolejkach bez porażki. Okazało się, że kluczowy dla wygranej był powrót na boisko kapitana, który rozgrywał akcje zespołu, ale przede wszystkim strzelił 3 bramki (pierwszy derbowy hat-trick Liverpoolu od 1982). Gerrard był najlepszy na boisku, ale zwycięstwo było zasługą całego zespołu.

Obie drużyny wyszły na boisko w takim samym ustawieniu – 4-4-2 z ofensywnym i defensywnym pomocnikiem na środku pola. Skład Evertonu był bardzo osłabiony po wygranym zaledwie 3 dni wcześniej meczu – na ławce siedzieli: Jelavić, Osman, Heitinga, Drenthe, Cahill. Od początku było widać, że goście są nastawieni na szybką grę i bezpośrednie podania. Przy każdym wznowieniu gry skrzydłowi, a także boczni obrońcy wychodzili daleko do przodu.

Grę kontrolował więc Liverpool, który grał równie często środkiem, co bokami. Gerrard pierwszą dobrą sytuację miał już w 7 minucie, kiedy jego strzał z 10 metrów świetnie obronił Howard. Pięć minut później Amerykanin wygrał pojedynek z Suárezem. Im dłużej trwał mecz, tym więcej długich podań Evertonu przejmowali gospodarze. W przodzie bardzo niedokładnie grał Anichebe, a Stracqualursi był po prostu niewidoczny. Gerrard strzelił bramkę w 34. minucie – piłka trafiła do niego po obronionym strzale Kelly’ego.

Także po przerwie gospodarze przeważali, a ich akcje coraz częściej prowadził prawą stroną Kelly. Boczny obrońca przez cały mecz stanowił zagrożenie dla obrony Evertonu, podobnie jak Suárez. Urugwajczyk wychodził do prostopadłych podań i często schodził na boki, i właśnie jego wejścia z prawej i lewej strony dały kolejne gole Liverpoolowi. W 50 minucie, po podaniu Hendersona, minął dryblingiem Distina i wycofał na siódmy metr, skąd strzelił Gerrard. Już w doliczonym czasie gry poprowadził kontrę, którą wykończył znów numer 8 LFC.

Moyes, który właśnie świętuje dziesięciolecie pracy w Evertonie, może być niezadowolony z gry swojego zespołu w ofensywie. Akcje gości były zbyt przewidywalne a zespołowi bardzo mało w ataku dawał Rodwell – ani nie rozgrywał, ani nie pojawiał się w odpowiednim miejscu by strzelać. Jeszcze słabiej wypadał Fellaini – zawsze podający do najbliższego kolegi. Najwięcej starał się robić Pienaar, ale i tak Spearing zwykle zatrzymywał go bez problemu.

Dalglish może być zadowolony z inteligentnej gry zespołowej swojej drużyny – podania trafiały tam, gdzie powinny i gdzie tworzyły największe zagrożenie dla rywali. Poza tym bardzo skuteczny był pressing gospodarzy. Ale mimo wszystko, gdyby na boisku nie było Gerrarda, z bramkami mógł być problem. Kapitan LFC zagrał mecz niemal idealny.

Podobne mecze: