Chelsea – Arsenal 3:5

Tydzień temu w meczu na szczycie padło 7 bramek. W derbach Londynu – najważniejszym pojedynku tej kolejki – 8. Wyniki wyglądają tak, jakby że czołowe drużyny Premier League w ogóle przestały przykładać wagę do obrony i atakowały wszystkimi zawodnikami. To mylące wrażenie, ale mecz Chelsea – Arsenal należał do najlepszych w tym roku, także ze względu na liczbę bramek.

Oba zespoły zagrały w tym samym systemie – 4-3-3 z jednym defensywnym pomocnikiem (odpowiednio Obi i Song). Skrzydłowi byli nastawieni bardzo ofensywnie i często pojawiali się także na środku pola karnego. W składzie Chelsea zabrakło Meirellesa, a w Arsenalu – Wilshere’a. Grą na środku pomocy kierowali Lampard i Arteta. Oba zespoły stosowały bardzo agresywny pressing i angażowały bocznych obrońców w ataki.

Mecz rozpoczął się od dwóch stuprocentowych sytuacji dla Arsenalu. Najpierw Gervinho, potem Van Persie po dobrych podaniach z prawego skrzydła, fatalnie spudłowali. Inicjatywę przejęli gospodarze i Lampard strzelił gola głową, po idealnej centrze Maty. Bardzo dobrze prezentował się Sturridge – łączący zalety napastnika i skrzydłowego. Mata grał nieco dalej od bramki. Piłkarze Chelsea kontrolowali grę i rozbijali akcje przeciwników zwykle jeszcze przed polem karnym.

Nie był to jednak koniec pierwszej połowy, padły jeszcze dwie bramki. Van Persie wykończył piękną akcję Ramseya i Gervinho, a tuż przed ostatnim gwizdkiem Terry strzelił z 6 metrów po rzucie rożnym. Po raz drugi zawinił Mertesacker, który przy pierwszej bramce nie upilnował Lamparda.

Na przerwę kibice gospodarzy schodzili w dobrych humorach, ale chwilę po niej popsuł im je Andre Santos – strzelając z lewej strony pola karnego w krótki róg. W 56. minucie było już 2:3 – po indywidualnej akcji Walcotta, który zdążył w niej upaść, wstać i pokonać słabo dysponowanego tego dnia Čecha. Od tego momentu Arsenalowi wychodziło w środku pola prawie wszystko. Piłkarze Chelsea tracili piłkę po przejściu połowy, a goście kontrolowali grę. Słabo w ekipie ze Stamford Bridge grali Torres, Cole i Bosingwa – wszyscy niemal niewidoczni.

Nadzieję gospodarzom dał strzał Maty z 81. minuty, który przed bramką Szczęsnego podbił jeszcze obrońca Arsenalu. Przy stanie 3:3 znów do akcji ruszył Van Persie. Jego drugi gol był efektem bezsensownego zagrania do tylu Maloudy i poślizgnięcia się Terry’ego. Kolejny padł po idealnie wyprowadzonej kontrze zespołu Wengera i kolejnym w tym meczu mocnym strzale w krótki róg. Tym razem Čech także nie odbił piłki.

Jeśli piłkarze Arsenalu potrzebowali wiary we własne siły, to zwycięstwo na boisku pretendenta do tytułu powinno im ją dać. Zespół funkcjonował dobrze – bo przeciwnicy wcale nie grali fatalnie. Wenger i kibice powinni tylko modlić się za zdrowie swojego asa w ataku. W takiej formie może sam zdecydować o wyniku każdego meczu.

Podobne mecze: