Tottenham – Aston Villa 0:0

To był jeden z najlepszych możliwych scenariuszy na remis bezbramkowy. Na pewno wynik za niesprawiedliwy mogą uważać fani Kogutów, które atakowały od początku do końca. Winnym jest Friedel, który kolejny raz pokazał nie tylko wielką solidność, ale także ponadprzeciętne umiejętności. Mimo wszystko, forma gospodarzy, szczególnie w ofensywie, robi duże wrażenie.

Poza napastnikami, drużynę Redknappa do przodu pchali przede wszystkim Modrić i Bentley. Pierwszy z nich grał na środku pomocy i było widać, że znacznie bardziej mu to odpowiada niż lewe skrzydło. Chorwat często dryblingiem wchodził w pole karne, podawał prostopadle do napastników. Na lewej pomocy grał… Bale, ale Aston Villi nie udało się wykorzystać tego w atakach. Bentley najwyraźniej wraca do wysokiego poziomu gry, który pamiętamy jeszcze z Blackburn. Powinien jeszcze popracować nad umiejętnością podania w odpowiednim momencie, ale jeśli nie przytrafi mu się teraz jakiś głupi wybryk, kto wie, może nawet załapie się na mundialową ławkę?

W ataku Tottenhamu mniej niż zwykle widoczny był Defoe, który często schodził na prawe skrzydło. Crouch standardowo był angażowany przez obrońców do strącania piłek wykopywanych do przodu. W całym meczu było ich przynajmniej dziesięć. Palacios bardzo często, jak na niego, tracił piłkę. Huddlestone, dzięki strzałom z dystansu i dokładnym podaniom, wyróżniał się pozytywnie. Capello powinien rozważyć też tę kandydaturę, gorzej będzie natomiast z Jenasem, który w tym sezonie jest raczej rezerwowym. Obrońcy londyńczyków grali przez większość czasu poprawnie, szczególnie King. Gomes wyróżnił się wygraniem bezpośredniego pojedynku z Agbonlahorem w 28. minucie.

Mimo ostatniego sporu z Fergusonem, w którym O’Neill upierał się, że jego zespół nie gra długimi piłkami, w tym meczu było widać, że taki sposób ataków piłkarze z “Second City” mają we krwi. Między pomocą a napastnikami było zbyt wiele przestrzeni. Agbonlahor, jak zwykle, często ścigał piłki wykopane do przodu. Gorzej radzili sobie z tym jego wolniejsi partnerzy: Heskey i Carew. Niewiele szumu robili skrzydłowi i Downing. Zdecydowanie lepiej goście wypadali w defensywie. Bardzo solidnie grali przed bramkarzem Collins i Dunn, obaj byli też niebezpieczni przy każdym rzucie rożnym w ataku. Tak naprawdę Villa zawdzięcza remis Friedelowi, który przynajmniej pięć razy wyratował zespół w sytuacjach, które powinny się skończyć golem. Jeśli O’Neill przewidział premie za remis na wyjeździe, Amerykanin powinien zgarnąć przynajmniej połowę puli. W końcówce jego zespół uległ ogromnej przewadze Tottenhamu.

Najważniejsze, co można powiedzieć po tym spotkaniu: Tottenham ma ogromny potencjał, szczególnie w drugiej linii. Jeśli jego pomocnicy będą w wysokiej formie, mogą walczyć nawet z najmocniejszymi zespołami. Gorzej jest w ataku i obronie. To ostatnie wynika w dużej części z ofensywnego sposobu gry, w którym też boczni obrońcy i środkowi pomocnicy mają się mocno angażować w ataki. Większość średniaków Premier League łatwo ulegnie ofensywnej sile zespołu Redknappa, część w tak mało chlubny sposób jak Wigan (1:9). Czołowa szóstka przy bardzo szybkiej grze może jednak łatwo wypunktować obronę Tottenhamu.

Aston Villa w tym meczu pokazała, że punkty może zdobywać świetną obroną i solidnością, natomiast do Ligi Mistrzów brakuje jej polotu. Więcej kreatywności jest już w zespole Evertonu, który jednak jest niestabilny w obronie. Jeszcze wyraźniej obie te cechy widać w zespole Manchesteru City.

Podobne mecze: