Arsenal – Everton 2:2

To nie była wizytówka Premier League – ani jeśli chodzi o poziom gry, ani warunki pogodowe. Obu zespołom brakowało kilku piłkarzy kontuzjowanych lub trenujących z reprezentacjami w Angoli. Brakowało też klasy i szybkości w rozgrywaniu akcji ofensywnych oraz pewności w obronie. Mimo to rezultat oglądało się całkiem miło.

Jeszcze w piątek fani Arsenalu i Evertonu obawiali się odwołania meczu – jak środowego londyńczyków z Boltonem. Warunki pozwoliły na grę i mecz się odbył – jako jeden z zaledwie trzech w tej kolejce. Pogoda zaczęła mocno przeszkadzać po przerwie, kiedy śnieg utrudniał widoczność.

W pierwszej połowie przewagi nie miał żaden z zespołów. Co prawda Arsenal naciskał przeciwników już zaraz za polem karnym, ale po przejęciu piłki nie umiał wymyślić rozsądnej akcji i zwykle szybko ją tracił. Z przodu aktywnie szukał pozycji Saha i już w dziewiątej minucie mógł strzelić bramkę – uderzył niecelnie. W 12. minucie z rzutu rożnego bardzo podkręconą piłkę w pole karne posłał debiutujący Donovan, a w dziurę między obrońcami wbiegł mądrze Osman i nie dał szans Almunii. Na pewno ten schemat został wyćwiczony na treningach – w najmniejszych szczegółach. Po golu dla gości na boisku przez kwadrans niewiele się działo. W 28. minucie gospodarze wyrównali po strzale Denílsona, który odbił jeszcze Osman.

Po przerwie Arsenal miał dużą przewagę w posiadaniu piłki, ale brakowało Fabregasa, który mógłby rozsądnie poprowadzić zespół w ofensywie. Obrona Evertonu po dłuższym oblężeniu pola karnego zaczęła popełniać błędy, ale w końcówce najpierw Cahill przeprowadził piękną akcję lewą stroną, a potem, po błyskawicznej kontrze i podaniu Australijczyka, Pienaar strzelił nad Almunią na 1:2. Ta akcja najwyraźniej też była efektem planu Moyesa – jego gracze idealnie wykorzystali to, że wszyscy obrońcy gospodarzy brali udział w ataku. W doliczonym czasie gry Arsenal przeprowadził akcję w swoim stylu krótkimi podaniami i Rosický strzelił bramkę dającą jeden punkt.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, jakim ustawieniem grał Everton, ale na pewno w ataku miał tylko Sahę. Moim zdaniem za jego plecami grali Cahill i Donovan – odpowiadając po części za kreowanie akcji i ich wykańczanie. Obaj mieli także, w razie potrzeby, zbiegać na skrzydła. Amerykanin był przez większą część meczu niewidoczny, ale dobrze się spisał przy pierwszej bramce. Cahill był, wspólnie z Heitingą i Pienaarem, najlepszym piłkarzem swojego zespołu. Fellaini tym razem grał typowego środkowego pomocnika – a nie ofensywnego, jak ustawiał go Moyes jeszcze niedawno. Cała obrona Evertonu nie była zbyt pewna, ale dzięki dobrej grze Heitingi straciła tylko dwie bramki. W ofensywie cały czas widać brak Artety, którego kontuzji nadal nie widać końca. Cahill i Pienaar to szybcy i silni piłkarze, ale nie mają kreatywności i błyskotliwości Baska.

W Arsenalu Ramsey, który ostatnio rozgrywał bardzo dobre mecze, tym razem niczym się nie wyróżnił i zostal zmieniony kwadrans po przerwie. Diaby, jak zwykle, przez większą część meczu spokojnie wykonywał swoje zadania w obronie i tylko kilka razy pokazał się w ataku. Nasri i Eduardo także nie prowadzili gry i trudno teraz wierzyć w to, że ktoryś z nich może być w przyszłości liderem tego zespołu. Może być nim Arszawin, ale to nie był „jego” mecz. Obrona popełniała dużo błędów w ustawieniu i lepszy przeciwnik mógłby strzelić jeszcze ze dwie bramki więcej.

Podobne mecze: